“...Ona mu podawała z wyrazem skupieniaTo usta do pieszczoty, to - chleb do gryzienia.I tak, śniąc, przegryzali pod majowym niebemNa przemian chleb - pieszczotą, a pieszczotę - chlebem.I dwa głody sycili pod opieką wiosny:Jeden głód - ten żebraczy, a drugi - miłosny.Poeta, co ich widział, zgadł, jak żyć potrzeba?MA DWA GłODY, LECZ BRAK MU - DZIEWCZYNY I CHLEBA.(Romans)”
“Lecz tyle tysięcy dni był pod śledztwa probą,Tyle tysięcy nocy rozmawiał sam z sobą,Tyle lat go badały mękami tyrany,Tyle lat otaczały słuch mające ściany;A całą jego było obroną – milczenie,A całym jego były towarzystwem – cienie;Że już się nie udało wesołemu miastuZgładzić w miesiąc naukę tych lat kilkunastu.Słońce zda mu się szpiegiem, dzień donosicielem,Domowi jego strażą, gość nieprzyjacielem.Jeśli do jego domu przyjdzie ktoś nawiedzić,Na klamki trzask on myśli zaraz: idą śledzić;Odwraca się i głowę na ręku opiera,Zdaje się, że przytomność, moc umysłu zbiera:Ścina usta, by słowa same nie wypadły,Oczy spuszcza, by szpiegi z oczu co nie zgadły.Pytany, myśląc zawsze, że jest w swym więzieniu,Ucieka w głąb pokoju i tam pada w cieniu,Krzycząc zawsze dwa słowa: «Nic nie wiem, nie powiem!»I te dwa słowa – jego stały się przysłowiem;I długo przed nim płacze na kolanach żonaI dziecko, nim on bojaźń i wstręt swój pokona.”
“Żyć nawet tak, z dniana dzień i z tygodnia na tydzień, wciąż w teraźniejszości i bez żadnych widoków naprzyszłość, nakazywał im instynkt równie niemożliwy do przezwyciężenia jak ten, którywprawia w ruch płuca, dopóki w powietrzu jest choć odrobina tlenu.”
“Zajrzała mu przez ramię,Spodziewając się sadów i winnic,Marmuru dostatnich miast,Mórz i żaglowców zwinnych,Lecz on wykuł w lśniącym metaluZamiast przychylnych żywiołówPejzaż sztucznego pustkowiaZ niebem jak ołów.Bura równina, ugór, który nic nie znaczyłBez źdźbła trawy, bez dróg czy drzew przy ludzkich domach;Nie było tu co zjeść, nie było usiąść na czym;A jednak w tym nijakim miejscu znieruchomiałGęsty czworobok, jedna wielka niewiadoma:Milion oczu i butów jakiś nakaz przygnał,By równo jak pod sznurek, czekały na sygnał.Glos pozbawiony twarzy gdzieś w górze wyliczałStatystyczne dowody, że dogmat jest słuszny,Tonem suchym i płaskim jak ta okolica:Nie było braw, nie było mowy o dyskusji;Kolumna za kolumną szła w tumanie dusznym -Odmaszerowali, przekonani święcieLogiką, co ich wtrąci - gdzie indziej - w nieszczęście.Zajrzała mu przez ramię,Oczekując uczt i ołtarzy,Girland na szyjach jałówek,Ku niebu wzniesionych twarzy,Lecz na błyszczącym metalu,Gdzie modły widzieć się winno,Żar kuźni oświetlił scenęZupełnie inną.Drut kolczasty wydzielał arbitralny skrawekGruntu, gdzie stali, nudząc się, funkcjonariusze(Jeden rzucił ospały żart); w słońcu jaskrawymPocili się strażnicy, za drutem posłuszneRzędy porządnych ludzi gapiły się gnuśnie,Gdy trzech mężczyzn, ubranych w drelichy więzienne,Przywiązywano do trzech słupów wbitych w ziemię.Majestatyczna masa tego świata, wszystko,Co ma wagę, co zawsze tyle samo waży,Spoczęła w cudzych rękach; jak na pośmiewiskoRzucono ich, zmalałych, w ten krąg pustych twarzy,Bez nadziei na pomoc; co sobie zamarzyłWróg, stało się: przegrali zhańbieni; skonałaW nich ludzka duma, zanim skonały ich ciała.Zajrzała mu przez ramięOczekując atletów i gonitw,Mężczyzn i kobiet o smukłychCiałach, muzyką wprawionychW płynny, ciepły wir tańca;Lecz on wykuł na tarczy jasnejNie posadzkę taneczną - poleZarosłe chwastem.Obdarty łobuz na pustkowiu dzikimBłąkał się sam, bez celu; ptak z furkotem wzleciał,Spłoszony jego celnie rzuconym kamykiemŻe dziewczynę się gwałci, że gdzie dwóch ma nóż, ginie trzeci,Przyjmował jako aksjomat - on, co nie słyszał o świecie,Gdzie byłaby spełniona obietnica jakaś,I gdzie, płacz cudzy widząc, ktoś mógłby zapłakać.Wąskowargi płatnerz HefajstosWstał, odkuśtykał na bok:Tetyda o piersiach ze światłaMogła tylko zakrzyknąć słabo,Widząc, co bóg wykuł dla mocarza,Co otrzyma jej syn za chwilę -Mężobójca o sercu z żelaza,Młodo umrzeć mający Achilles.”
“Jak trzeba by żyć, myślałam, żeby pasować do tego co się akurat myśli.”
“myślę, że na pewno ciężko jest żyć samemu w miejscu, w którym ktoś nas opuścił. dobrze to rozumiem. lecz nie ma na świecie nic równie okrutnego, jak poczucie opuszczenia wywołane tym, że nie ma się na co czekać.”