“Jesteśmy opuszczeni jak zbłąkane dzieci w lesie. Stojąc przede mną i na mnie patrząc, co wiesz o bólach, które są we mnie, i cóż ja wiem o Twoich. A gdybym padł przed Tobą, płakał i opowiadał, czegóż więcej dowiedziałbyś się o mnie niż o piekle, gdy ktoś Ci powie, że jest gorące i straszne. Choćby dlatego ludzie powinni stać przed sobą nawzajem z taką czcią, taką zadumą, taką miłością, jak przed bramą piekieł.”
“Oto masz, drogi Maksie, dwie książki i kamyk. Zawsze starałem się znaleźć na Twoje urodziny coś, co wskutek swej obojętności nie zmieniałoby się, nie gubiło, nie psuło i nie mogło być zapomniane. A dumając potem miesiącami, znów nie widziałem innego ratunku, niż wysłać Ci książkę. Z książkami jest jednak utrapienie, z jednej strony są obojętne, a potem znów z drugiej o tyle bardziej interesujące, potem zaś pociągnęło mnie do tych obojętnych tylko przekonanie, które bynajmniej nic we mnie nie rozstrzygnęło, w końcu zaś, ciągle jeszcze z odmiennym przekonaniem, trzymałem w ręku książkę, która paliła tak tylko z ciekawości. Kiedyś nawet z rozmysłem zapomniałem o Twoich urodzinach, co było wszak lepsze niż posłanie książki, ale dobre nie było. Dlatego wysyłam Ci teraz ten kamyczek i będę Ci go wysyłał póki naszego życia. Będziesz go trzymać w kieszeni, ochroni Cię, wsadzisz do szuflady, również nie będzie bezczynny, ale jeśli go wyrzucisz, będzie najlepiej. Bo wiesz, Maksie, moja miłość do Ciebie jest większa niż ja sam i bardziej ja w niej mieszkam niż ona we mnie, i ma też kiepską podporę w mojej niepewnej istocie, tym sposobem jednak dostanie w kamyczku skalne mieszkanie i niechby to było tylko w szczelinie bruku na Schalengasse. Od dawna już ratowała mnie ona częściej niż sądzisz, a właśnie teraz, gdy wiem o sobie mniej niż kiedykolwiek i odczuwam siebie z pełną świadomością jedynie w półśnie, tylko tak nadzwyczaj lekko, tylko teraz jeszcze - krążę tak niczym z czarnymi wnętrznościami - dobrze zatem zrobi ciśnięcie w świat takiego kamyka i oddzielenie w ten sposób pewnego od niepewnego. Czym są wobec tego książki! Książka zaczyna Cię nudzić i już nie przestanie albo porwie ją twoje dziecko, albo, jak ta książka Walsera, rozlatuje się już, kiedy ją dostajesz. Przy kamyku przeciwnie, nic nie może Cię znudzić, taki kamyk nie może też ulec zniszczeniu, a jeśli już, to dopiero po długim czasie, także zapomnieć go nie można, ponieważ nie masz obowiązku o nim pamiętać, w końcu nie możesz go też nigdy ostatecznie zgubić, gdyż na pierwszej lepszej żwirowej drodze znajdziesz go z powrotem, bo jest to właśnie pierwszy lepszy kamyk. A jeszcze nie mógłbym mu zaszkodzić większą pochwałą, szkody z pochwał powstają bowiem tylko wtedy, gdy pochwała chwaloną rzecz rozgniata, niszczy lub zapodziewa. Ale kamyczek? Krótko mówiąc, wyszukałem Ci najpiękniejszy prezent urodzinowy i przekazuję Ci go z pocałunkiem, który ma wyrażać niezdarne podziękowanie za to, ze jesteś.”
“Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie,z którego mam za darmo rozległe widoki:gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncietej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głowąta sama mroźna próżniamilczy swą nałogowąodpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie.Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej.Są urozmaicenia: klucz żurawi, cieniepalm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok.Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebiesłychać, co można widzieć,gdy się jest Tobą.Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwilidumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki;choć jak ją nazwą, co będą mówilio niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwęgeologiczną stojącna naszym próchnie, łgarstwie,niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swojąwłasną mieszankę śmiecia i rozpaczynie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubijakolejny stopień, rosnący pod stopą.Ale dosyć już o mnie. Mów jak Tobie mijaczas-i czy czas coś znaczy,gdy się jest Tobą.Szkoda, że Cię tu nie ma. Zagłębiam się w ciele,w którym zaszyfrowane są tajne wyrokiśmierci lub dożywocia-co niewieleróżni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy,a jednak ta lekturawciąga mnie, niedorzecznykryminał krwi i grozy, powieść rzeka, któraswój mętny finał poznać mi pozwolidopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieśćzamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek.Ale dosyć już o mnie. Mów jak Ty się czujeszz moim bólem-jak boliCiebie Twój człowiek.”
“Moje myślenie wiecznie niegotowe na to, co ma mysleć, moje opowiadanie wiecznie niegotowe na to, co ma opowiadać, nie jestem gotowy na tę opowieść. Ten ciągły lęk przed rozstrzygnięciem, przed działaniem, przed życiem sprawia, że żyjąc, udaję życie, żyję obok siebie, wyobrażając sobie tylko jak kiedyś, w przyszłości, będę żył życiem prawdziwym, będę opowiadał zgrabnie skrojone historie, będę znajdował właściwe słowa i tonacje. I tak od lat śledzę siebie samego z ubocza, z ukrycia, widząc, że ten prawdziwy ja, ja, którym chciałbym być, jest zawsze o kilka kroków przede mną. Widzę go znikającego za kolejnym zakrętem, kiedy sam dopadam tego zakrętu, spostrzegam go zanurzającego się w czeluść jakiejś bramy, potem zamykającego za soba drzwi. A ja stoję z zadyszką na schodach, zmęczony pogonią, z zadyszką od tego ciągłego pośpiechu, stoję tak, oddychając ciężko i znów zostaję w tyle, z zadyszką. Ja nie jestem, mnie nie ma, ja dopiero będę.”
“Imię moje: Izmael. Przed kilku laty — mniejsza o ścisłość jak dawno temu — mając niewiele czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co by mnie interesowało na lądzie, pomyślałem sobie, że pożegluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata. Taki mam właśnie sposób odpędzania splinu i regulowania krwiobiegu. Gdy tylko stwierdzę, że usta wykrzywiają mi się ponuro, gdy tylko do duszy mej zawita wilgotny, dżdżysty listopad, gdy złapię się na tym, że mimowolnie przystaję przed składami trumien albo podążam za każdym napotkanym pogrzebem, a w szczególności, gdy moja hipochondria tak mnie opanuje, iż potrzeba mi silnych zasad moralnych, by się powstrzymać od rozmyślnego wyjścia na ulicę i metodyczmego strącania ludziom z głów kapeluszy — wtedy uznaję, że już wielki czas udać się na morze jak najrychlej. To jest moja namiastka pistoletu i kuli. Katon z filozoficzną oracją rzuca się na ostrze swego miecza; ja spokojnie siadam na okręt. Nie ma w tym nic zdumiewającego. Gdyby tylko zdawano sobie z tego sprawę, okazałoby się, że niemal wszyscy ludzie, każdy na swój sposób, w takiej czy innej chwili, żywią wobec oceanu niemal te same co ja uczucia.”
“A mój mąż...Dobrze, że go nie ma, jest w pracy. Surowo mi przykazał...Wie, że lubie opowiadać o naszej miłości...Jak w ciągu jednej nocy uszyłam sobie z bandaży sukienke ślubną.Sama. A bandaże zbierałyśmy z dziewczynami przez cały miesiąc. To były zdobyczne bandaże...Mialam prawdziwą suknię ślubną! Zachowała sie fotografia:jestem w tej sukience i w butach, ale butów nie widać, tylko ja pamiętam, że byłam w butach wojskowych. A pasek zmajstrowałam ze starej furażerki...Doskonały pasek. Ale cóż to ja...O takich głupstwach...Mąż zabronił mi pisnąć choćby slowo o milości, ani mru-mru, mam opowiedzieć tylko o wojnie. Taki jest surowy. Uczył mnie z mapą...Dwa dni mnie uczył, gdzie był jaki front...Gdzie walczyła nasza jednostka... Zaraz wezmę, zapisałam to sobie. Odczytam pani.Czemu się smiejesz? Oj, jak ładnie się smiejesz! Ja tez sie śmiałam. No, bo jaki ze mnie historyk! Lepiej ci pokaże zdjęcie, na którym jestem w sukience z bandaży...Tak się tam sobie podobam...W białej sukience..."Anastasija Leonidowa Żardieckajefrejtor, sanitariuszkaW: "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”
“A ty zabijałeś ludzi"?.-"Raz musiałem dobijać. Ale zazwyczaj zajmowałem się wywiadem, pisałem raporty".-"A co czułeś, jak strzelałeś do tych ludzi?". Odpowiedziałem bez wachania: "To samo, co czułem, patrząc, jak inni strzelają. Gdy istnieje taka konieczność, staje się nieważne, kto to robi. Poza tym uważam, że patrząć, ponoszę taką samą odpowiedzialność jak ci, co strzelają".”