“(...) telefon znajdował się w moim pokoju, aby zaś nie przeszkdzał rodzicom, dzownej zastąpiony był głuchym terczeniem.Z obawy, że go nie usłyszę, nie ruszałem się. Nieruchomość moja była taka, że pierwszy raz od wielu miesięcy zauważyłem tykanie zegara. Franciszka przyszła sprzątnąć. Rozmawiała ze mną, ale ja nie znosiłem tej rozmowy, pod której jednostajnie banalną ciągłością uczucia moje zmieniały się co chwila, przechodząc od obawy do lęku, od lęku do zupełnego zwątpienia. Twarz moja, różna od zdawkowo pogodnych słów, jakimi uważałem za właściwe odpowiadać Franciszce, była - czułem to - tak zbolała, żem się zacząć skarżyć na reumatyzm, aby wytłumaczyć rozdźwięk między udaną obojętnością a tym bolesnym wyrazem. Zarazem bałem się, aby rzucane, zresztą półgłosem, słowa Franciszki (nie na temat Albertyny, bo Franciszka sądziła, że już dawno minęła godzina jej możliwego przyjścia) nie przeszkodziły mi dosłyszeć zbawczego i niepowrotnego sygnału. W końcu Franciszka poszła się położyć; odprawiłem ją z szorstką dobrodusznością, aby, odchodząc, hałasem nie pokryła dźwięku telefonu. I zacząłem na nowo słuchać, cierpieć. Kiedy czekamy, podwója droga od ucha, chwytającego dźwięki, do mózgu, który je rozbiera i analizuje, i od mózgu do serca, któremu mózg przekazuje swoje wyniki, jest tak szybka, że nie możemy nawet pochwycić jej trwania i że się nam wydaje, iż słuchaliśmy wprost sercem.Dręczyło mnie nieustanne pragnienie, wciąż niespokojniejsze i wciąż nie spełnione - pragnienie sygnału telefonicznego.Kiedy doszło szczytowego punktu bolesnego wznoszenia się w spiralach mojej samotnej udręki, naraz, z głębi ludnego i nocnego Paryża, zbliżonego nagle do mnie, tuż koło szafy z książkami usłyszałem - mechaniczne i wzniosłe, niby w "Tristanie: powiewająca szarfa lub fujarka pasterza - terczenie telefonu. Podskoczyłem: to była Albertyna.”