“Wstanę teraz, by pójść ku wyspie Innisfree,Chatka z gliny i łóz na środku wyspy stanie:W dziewięciu rzędach groch i ul, i pszczoły, iMieszkanie będę miał na pełnej pszczół polanie. I znajdę spokój tam, gdzie świerszczy śpiewny gwar,Spokój z poranka mgieł powoli spłynie w końcu;Północ tam zawsze lśni, błyszczy południa żar,A purpurowy zmierzch pełen jest skrzydeł dzwońców. Wstanę teraz, by pójść, bo słyszę fali głos,Choć plusk. gdy liże brzeg, ledwie się wsącza w ciszę;Jezdni pod stopą bruk, chodnik czy asfalt szos,Słyszę go dzień i noc, na sercu dnia go słyszę.”

William Butler Yeats

Explore This Quote Further

Quote by William Butler Yeats: “Wstanę teraz, by pójść ku wyspie Innisfree,Chatk… - Image 1

Similar quotes

“Gdy klęska stanie przed tobą,Wysłuchaj prawdy w milczeniu,Bo jakze równać ze sobąCzłowieka, w którego sumieniuPojawić się nie możeNajmniejsze wstydu znamię,Gdy ty, wychowany w honorze,Potrafisz dowieść, że kłamie?W trudniejszym ćwiczony męstwie,Na Triumf spojrzyj ze wzgardą,I bądź jak struna, w szaleństwieZmuszana do śmiechu przez bardaWewnątrz budowli z kamienia,Bowiem najtrudniej na świecieZwyciężać pośród milczeniaI cieszyć się z tego w sekrecie.”


“Że będzie sławny, o tym wiedziano już w szkole:Dla współuczniów był więcej niż zwykłym kolegą;Więc cel sobie wytyczył i wytężał wolę,Młodzieńcze lata spędził w znoju i mozole;"Co z tego? - duch Platona zaśpiewał. - Co z tego?"Książki, które napisał, znikały spod lady,Po iluś latach zdobył bez trudu większegoDość pieniędzy, by co dzień móc jadać obiady,I przyjaciół w potrzebie nie skąpiących rady;"Co z tego? - duch Platona zaśpiewał. - Co z tego?"Spełnił mu się nareszcie każdy sen szczęśliwy -Miał żonę, córkę, syna, dom i ptaków świergotW ogródku, gdzie mógł sadzić kapustę i śliwy,Wokół siebie - poetów orszak hałaśliwy;"Co z tego? - duch Platona zaśpiewał. - Co z tego?""Spełniłem swe zadanie - pomyślał na starość. -Zgodnie z dziecinnym planem całe życie zbiegło;Choć głupcy się wściekali, wykazałem stałośćI w czymś tam osiągnąłem przecież doskonałość";Ale duch jeszcze głośniej zaśpiewał: "Co z tego?”


“ITo nie jest kraj dla starych ludzi. Między drzewaMłodzi idą w uścisku, ptak leci w zieleni,Generacje śmiertelne, a każda z nich śpiewa,Skoki łososi, w morzach ławice makreli,Całe lato wysławiać będą chóry ziemiWszystko, co jest poczęte, rodzi się, umiera.Nikt nie dba, tą zmysłową muzyką objętyO intelekt i trwałe jego monumenty.IINędzną rzeczą jest człowiek na starość, nie więcejNiż łachmanem wiszącym na kiju, i chyba,Że dusza pieśni składać umie, klaśnie w ręce,A od cielesnych zniszczeń pieśni jej przybywa.Tej wiedzy w żadnej szkole śpiewu nie nabędzie,W pomnikach własnej chwały tylko ją odkrywa.Dlatego ja morzami żeglując przybyłemDo świętego miasta Bizancjum.IIIO mędrcy gorejący w świętym boskim ogniuJak na mozaice u ścian pełnych złota,Wyjdźcie z płomienia, co żarem was oblókł,Nauczcie, jak mam śpiewać, podyktujcie słowa.Przepalcie moje serce. Chore jest, pożąda,I kiedy zwierzę z nim spętane kona,Serce nic nie pojmuje. Zabierzcie mnie z wamiW wieczność, którą kunsztownie zmyśliliście sami. IVA kiedy za natury krainą już będę,Nigdy formy z natury wziętej nie przybiorę.Jak u greckich złotników, tak formę wyprzędęWplatających w emalię liść i złotą korę,Ażeby senny cesarz budził się ze dworem,Albo tę, jaką w złotej wykuli gęstwinie,Żeby śpiewała panom i damom BizancjumO tym, co już minęło, czy mija, czy minie.”


“Twe oczy, którym nigdy nie dość było moich,Pochyliły się w smutku za powiek zasłoną,Bo nasza miłość pierzchnie."Wtedy ona rzecze:"Choć to prawda, że nasza miłość pierzchnie, stańmyJeszcze raz na samotnym wybrzeżu jeziora,Obok siebie, w godzinie wielkiej łagodności,Kiedy znużone dziecko, Namiętność, zasypia,Jak dalekie są gwiazdy. Pierwszy pocałunekJak daleki. I jakże stare moje serce!"Zamyśleni kroczyli przez uwiędłe liście,A potem on, trzymając jej rękę w swej dłoni,Powiedział z wolna: "Pomyśl, te serca wędrowne,Nasze serca, Namiętność nieraz utrudziła."Lasy były dokoła. I pożółkłe liścieJak blade meteory przez półmrok spadały.Stary, kulawy królik kuśtykal po ścieżce.Jesień była nad nimi. I oto stanęliJeszcze raz na samotnym wybrzeżu jeziora.Obróciwszy się, ujrzał, jak umarłe liście -Wilgotne jak jej oczy - w milczeniu zebrane,Rozrzuciła na piersiach i włosach swych."Nie płacz,żeśmy znużeni. Inne miłości spotkamy.Wciąż nienawiść i miłość, bez kresu i żalu.Przed nami leży wieczność cała. Nasze duszeMiłością są i nieustannym pożegnaniem.”


“Tę porę roku dostrzec we mnie możesz,Gdy liście żółte, żadne, nieco liści,Z drżących gałęzi zwisają na mrozie;Gdzie słodko śpiewał ptak, nagi chór zniszczeń.Zmierzch dnia twym oczom we mnie się odsłania,Gdy słońce gaśnie na zachodzie nisko,A noc je z wolna pochłania, pochłania -Bliźniaczka śmierci - pieczętując wszystko.Nikły żar we mnie widzisz, po płomieniu,Który w popiele młodości umieraNa łożu śmierci, gdzie zagaśnie w cieniu,Przez to pożarty, co dotąd pożerał. (...)”


“Biel często kojarzy się z ostatecznością, z kresem, ze śmiercią. W tych kulturach, w których ludzie żyją lękiem przed śmiercią żałobnicy ubierają się na czarno, żeby odstraszyć od siebie śmierć, izolować ją, ograniczyć do zmarłego. Tam jednak, gdzie śmierć jest uważana za inną formę, inną postać istnienia, żałobnicy ubierają się na biało i na biało ubierają zmarłego: biel jest tu kolorem akceptacji, zgody, przystania na los.”